Ale jakby wróciła kuchennymi drzwiami. W dzieciństwie uwielbiałam wprowadzać chaos do biblioteczki moich braci, podwędzać im komiksy, a potem książki. To im zawdzięczam odkrycie Tolkiena, Lema, Franka Herberta, Norwida i nieudane próby zachwycenia się Wańkowiczem. I całe mnóstwo innych fascynujących przygód czytelniczych.
Wczoraj najstarszy brat stanął przed moją biblioteczką i zaczął przeglądać książki. Wyłuskał zbiór artykułów ks. Hellera i wsiąkł. Dziś rano jego żona spytała, czy nie mam czegoś przystępnego o św. Tomaszu. No i wyjechali: Jurek z Hellerem a Ula z Chestertonem i Lewisem (a, taki mały bonusik…).
I jak tu nie wierzyć w to, że wszystko, co kiedyś robiliśmy do nas wraca? 😀
No nie wiem czy do nas… i czy wraca. Mnie tam dużo książek w ten sposób zabranych nie wróciło. Odżałowałam, trudno, dla wyższych celów, ale nie tylko książki nie wróciły lecz i to co w książkach nie mnie ubogaciło (okropnie nie lubię tego słowa), aczkolwiek to moimi książkami Duch Święty się sposiłkował.
Na zwrot liczę, bo nie sądzę, żeby książka u mojego brata zanikłą 😀 „Listy starego diabła do młodego” ciężko byłoby mi odżałować – taki cudownie zczytany, stary egzemplarz w moim ulubionym formacie i tłumaczeniu :]