Nadciąga wspomnienie św. Walentego. Czerwone serduszka, różowe reklamki, pulchne stworki ze skrzydełkamy udające łuczników. Piórka, koroneczki, misie i znów serduszka. Mnóstwo serduszek. Taka krzyżówka estetyki wczesnego gimnazjum z lunaparem.
I w tej zalewie dzisiejsze święto a właściwie Dzień Życia Konsekrowanego. Podobno tu i tu chodzi o miłość, ale rozziew między rozumieniem tego słowa w jednym, a w drugim przypadku jest gigantyczny. I ciekawi mnie odpowiedź na jedno pytanie: czy możliwe jest porozumienie się tych dwóch rozumień miłości? Czy zwolennicy serduszkomanii są w stanie uznać, że można kochać Kogoś, z Kim nie da się przespać? I to tak serio kochać, aż do decyzji na to, że do końca życia będzie się walczyć o zachowanie czystości (ślub czystości to wypowiedzenie wojny, nie potwierdzenie zdobycia)? To ważne pytanie, bo de facto jest pytaniem o zasadność takiego świadectwa.
Nie znam na to pytanie odpowiedzi, ale przypuszczam, że dla osób traktujących współżycie głównie jako czynność fizjologiczną służącą rozładowaniu napięcia ktoś dobrowolnie żyjący w czystości jest niewygodnym świadkiem tego, że można inaczej. A przynajmniej prowokuje pytania. I to już jest dobry początek drogi.
Pierwsze skojarzenie po przeczytaniu Twojego posta powędrowało mi siłą rzeczy do encykliki „Deus caritas est: Eros i agape – miłość wstępująca i zstępująca – nie dają się nigdy całkowicie oddzielić jedna od drugiej. Im bardziej obydwie, niewątpliwie w różnych wymiarach, znajdują właściwą jedność w jedynej rzeczywistości miłości, tym bardziej spełnia się prawdziwa natura miłości w ogóle.
Tyle Benedykt XVI. A dziś na FB znalazłem w tym temacie ciekawostkę: http://www.facebook.com/home.php#!/wiernosc
dzięki – słuszne dopowiedzenie! a akcja bardzo ciekawa, lekko prowokująca, ale myślę, że potrzebna 🙂
Właściwie to sakramentalne małżeństwo to także ślub czystości, bo czym tak naprawde jest czystośc bez wierności, miości, uczciwości i przyrzeczeniu, że do końca?
też mi taka myśl przemknęła przez głowę, jak pisałam ten wpis – dzięki, że jako praktyk to potwierdziłaś 🙂
Siedząc całymi dniami i nocami przy komputerze jestem jak pies, warujący, który czeka, aż mu rzucisz kijek – biegnę, biegnę i przynoszę zziajany swój (r)aport 🙂 Coraz częściej czuję się spsiały – specyfika alternatywnego charyzmatu dominikańskiego. Ale do rzeczy:
1. Spójrzmy na miłość od strony mądrości ukrytej w języku. Otóż jest w użyciu jej kilka określeń:
a/ kochać; etymologicznie związane z dotykiem (daleki kuzyn angielskiego touch), rdzennie obecny w słowie roz-kosz; oznacza dotyk, cielesną stronę „miłości”, erotyzm (tu właściwie należałoby jeszcze podrążyć słowa eros i sex), ale też zwykłe przytulanie, bliskość…
b/ lubić (w niemieckim np. Ich liebe dich); etymologicznie pokrewne np. słowu libido, ale także lubieżny; oznacza energię „miłości”, związaną także z uczuciowością, rozpoznaniem, bliskością, zależnością
(Np. Kochać facet może się z każdą dla przyjemności czysto namacalnej, ale tylko niektóre kobiety pociągają go w sposób szczególny, tak, że się w nich durzy, roznamiętnia, itp.)
c/ miłować; używane już tylko jako rzeczownik oraz przymiotnik „miły”, który często jest – jako określenie człowieka – uważany za lekceważący; w istocie wyraża wyższą/trwalszą formę stosunku do kogoś, szacunek, sympatię, wolę dobra, intelektualne i duchowe porozumienie… (w praktyce bliskie zakochaniu, koncepcjom dopasowania, dwóch połówek, itp.)
d/ w języku polskim właściwie brak odpowiedników hebrajskiego, starotestamentowego hesed oraz wszystkich wyrafinowanych znaczeń słownika greckiego, z agape na czele; czy Polacy mogą w ogóle zrozumieć miłość jako wolę, przymierze, sakrament (małżeństwa)?
Oczywiście, wszystko to pewne doraźne uproszczenie, nie wnikające w siatki znaczeniowe innych języków. Ciekawe jednak, że istnieją takie rozróżnienia (związane też z rodzajami miłości – braterskiej, przy-jaznej, rodzicielskiej, itd.)
2. Wydaje się, że istotą (także przekazu chrześcijańskiego) jest integracja tych wszystkich miłości („cielesno-zmysłowej”, „libidalno-emocjonalnej”, „intelektualno-duchowej” i „etycznej/wolicjonarnej”) w jeden Prąd, Spełnienie i płodne Przepełnienie; tak uczy Pierwsze Przykazanie: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (rzec można – w innej kolejności odpowiada to mniej więcej powyższym dywagacjom). Osobliwe, że miłość do B., na przykład w Pieśni nad Pieśniami, czy u Ozeasza – także u mistyków – bywa rozumiana także w aspekcie erotycznym, choć niekoniecznie seksualnym (ale to już przekracza ramy możliwego wpisu – wiele ciekawego jednak można by powiedzieć o pragnieniu dotyku Nietykalnego).
3. Pytanie, czy „czystość”, śluby czystości – są świadectwem takiej miłości, która mogłaby zaimponować ludziom, pokazać, że jest coś więcej niż dotyk, względnie „fatalne zauroczenie” – nie kwestionując zarazem tych poziomów, lecz unosząc je za sobą ku Formie pełniejszej i piękniejszej. Moim zdaniem nie bardzo.
Czystość i skupienie na niej (samej) – obsesyjne powracanie do słowa „dziewictwo”, w rozumieniu czysto technicznym nieomal – to sprawa głęboko kulturowa i niechrześcijańska, sugerująca zło samego seksu i konieczność jego przezwyciężenia (w istocie jego niejednoznaczność, której kultura nie może opanować w systemie języka) Skupienie na podtrzymywaniu, zachowywaniu czystości jest bliskie temu, co dzieje się w nerwicy natręctw. Może też źle się skończyć – albo niedotrzymaniem tej wizji, albo nerwicą.
Czystość nie jest wartością in se – ale opisem pewnej sytuacji, którą Jezus wskazywał w bezżeństwie, nie zaś w czystości. Jeśli człowiek kocha B. i bliźnich, jeśli angażuje się w Królestwo tak bardzo, że przekracza to możliwość bycia z jedną osobą – jeśli żyje Pasją – to z zewnątrz można ją oczywiście opisać jako czystość i bezżeństwo, ale nie one są istotą.
Akcentowanie czystości, życia konsekrowanego, moim „antropologicznym” zdaniem nie ma wiele wspólnego z istotą chrześcijaństwa i jest tak samo nieprzekonujące, jak skupianie się na czystości w kuchni, gdy najważniejsze jest jednak gotowanie smacznych i zdrowych potraw, albo na grzeczności dzieci w szkole, gdy istotą jest chyba coś innego…
Innymi słowy: Miłość, wzór Miłości, Pasja – mogą porwać – czystość i „dziewictwo” raczej nie. Choć, oczywiście, jako pewne warunki BYWAJĄ ważne – nie zawsze konieczne.
4. Serduszka i pluszaki to już sprawa odrębnej analizy kulturowej…
W tym momencie staję na tylnych łapach i podaję pierwszą 😀
😀 świetna analiza (to już serio piszę).
ale do psa bym cie nie porównała, raczej do kamertonu o nieco innym stroju, niż ja, dzięki czemu możemy się zgadzając-uzupełnić 😉
pzdr z mroźnego Krakowa!
O prosze, Bednarski, ktos go jeszcze czyta.
Nie przeciwstawiałabym sobie tych świąt. Są dwiema stronami tego samego medalu. Atrybuty tego dnia, serduszka, kwiaty, uskrzydlone amorki, to znak, że ludzie nie znudzili się jeszcze szukaniem miłości. Można narzekać, że to biznes walentynkowy, ale to przecież nic nadzwyczajnego, prawo rynku, które brzmi – jest popyt, znajdzie się podaż. A skoro tak wiele się mówi o tym święcie, to znaczy, że jego istota jest ważna. Z ludzką miłością tak to już bywa, od zarania dziejów, że najpierw jest zachwyt, zakochanie, zapatrzenie, słodkie serduszka, wierszyki, dyskretne spojrzenia, motyle w brzuchu… a potem przychodzi trzeźwe myślenie i konkret życia. I to mi się wydaje piękne… Natomiast zakochani w Bogu zamiast seksu, który sam w sobie jest bardzo dobry, przeżywają fascynację Nim, oddając Mu się bez zastrzeżeń. Cudownie, jeśli jest im to dane. Czy to wojna? Chyba raczej znalezienie czegoś więcej dla siebie, wartości, którą przedkłada się nad wszystko inne, perły, za którą warto sprzedać cały majątek. Oczywiście potem, jak w każdej ludzkiej miłości, jest walka o wierność wyborowi. Czasem się w niej polegnie… Natomiast w narzekaniu na święto walentynek widzę elementy manicheistycznego dualizmu – świat ciała – be, świat ducha – yes! Cieszę się z tego święta, bo widzę w nim niewinność pierwszych zachwytów drugim człowiekiem.
Pozwól Elu, że znów podziękuję Bohjanowi, bo mnie bardzo ujął za serce tą analizą etymologiczną :-)słów związanych z najważniejszym zjawiskiem na świecie. I widzę, że choć moje wpisy są dość nieporadne, a Bohjanowe, to całe traktaty, mamy w swoim myśleniu wiele punktów stycznym, co mnie cieszy.
Pardon, do poprawy: „punktów stycznych”, SVP 😉
Twoje wpisy nie są nieporadne, a moje wynikają z nerwowego rozchwiania – tylko dlatego popadam w przesadę. Mniejsza z tym – styczni, rzeczywiście, jesteśmy, choć już luty 🙂 Przede wszystkim jesteśmy styczni do Eli, bo to Ela nas tu nieustannie pociąga, Dusz-pasterka nasza 🙂
jak się przejmę tym duszpasterkowaniem, to zacznę pisac listy pasterskie i to może być bolesne, więc uważaj, co piszesz 😉
You are right, of course.
No, muszę sprostować, bo z kolejności wpisów wynika, że zgadzam się z opinią Eli, iż straszne byłoby gdyby pisała listy pasterskie. A jest wręcz przeciwnie. Uważam, że to byłoby bardzo ciekawe i pożyteczne. Moja zgoda dotyczyła wypowiedzi Bohjana, że to Ela nas łączy na swoim blogu. Dziękujemy CI, Elu za Twoją do nas cierpliwość i życzliwość i za to, że Twoje wpisy są nieodmiennie inspiracją do myślenia, odczuwania i poszukiwania. 🙂