Patrzeć. I widzieć:
Dłonie staruszki na oślepiającej bieli wyhaftowanego przez nią obrusa tracą ostrość konturu. Rozpływają się, jakby zachłanne płótno nie miało służyć do nakrywania stołu, ale za bramę do wieczności.
Przykucnięty na tylnych łapach pies o krótkiej sierści połyskującej na napiętych mięśniach. Oczy wpatrują się z napięciem w dłonie pana trzymające kawałek drewna, język przezornie schowany w pysku tylko czeka, by rozwinąć się w biegu. Sprężona radość gotowa wybuchnąć z byle powodu.
Dziewczyna z obrazu Petrusa Christusa przebrana w jeansowy mundurek i białą bluzkę. Zabłąkana do autobusu linii 115 patrzy przez okno nieświadoma, że jej tożsamość zdradza łagodnie położone na twarzy światło. Takie samo, jakie uchwycił mistrz z Flamandii.
Mroźna noc na rozgwieżdżonej ziemi pod rozgwieżdżonym niebem przeniknięta poczuciem, że świat nie ma końca, życie nie ma końca, szczęście nie ma końca. Monochromatyczny świat błękitu, niebo na chwilę opadło na ziemię pozostawiając w górze srebrne ślady zatrzasków.
Światło słońca na powierzchni Lac du Bourget. Lekkie i beztroskie, jakby usiłowało zatrzeć w pamięci wszystkich nocną awanturę wiatru (napadł gwałtownie, pozbawił namiotu a ofiary pozostawił związane strugami deszczu).
Twarz ojca pochylona nad projektem. Na czole, pomiędzy łukami brwi, naszkicowane pospiesznie dwie zmarszczki i smuga światła odbita od kalki. Palce ustawione w karnym rządku na linijce, pewny ruch dłoni przekreślającej niewinność papieru. Biel koszuli z bezczelnym kleksem-krzykaczem na mankiecie.
Targ rybny w Wenecji zanurzony w niebieskiej mgle wczesnego poranka, tuż po tym, jak nad Porto Rialto wpłynęło zaspane zimowe słońce w koszulce z pastelowej koronki. Kamienne schodki w asyskim zaułku w kolorze piernika, alpejskie miasteczka spływające w nocy do dolin brokatem świateł…
Wystarczy jedno słowo, by rozbić tę subtelną konstrukcję; wystarczy wyciągnąć rękę, by zburzyć ciszę misterium. Dlatego nie więcej, niż jedno, dwa zdania – trzeba pielęgnować świadomość, że piękno posiada nas i każda próba odwrócenia relacji musi skończyć się klęską.
W kazdej wrazliwej duszy drzemie niezmacone najmniejsza rysa poczucie harmonii z otaczajacym nas pieknem swiata,bo kazdy,kto widzi promien swiatla w odbiciu iskrzacej przestrzeni powietrza czuje sile, ktora wzmacnia nas samych.Nie ma sposobu,by to zaklocic.Nikt i nic nawet najmniejsze slowo nie jest w stanie to ,,patrzenie swiata,, w nas zniszczyc,zabic.
Bardziej mi chodziło o spłoszenie chwili 🙂 płochliwe są strasznie 😉
…piękno jest wartością .My sami podlegamy wewnętrznym rozchwianiom przez naszą niewiarę i niepewność czasem w swych odczuciach piękna zbyt słabi.
…a jednocześnie, gdy sytuacja (moja lub grupowa, zbiorowa)tego wymaga, to zgodnie z hierarchią wartości i wazności spraw, zawieszam na kołku przeżywanie jak tez tworzenie piękna (pisanie wierszy, malowanie obrazów, długotrwałą obserwacja liści w parku…) a zajmuję się wysadzaniem trojaczków na nocniki, walką o wolnośc ojczyzny, wizytą u chorej cioci….
Pamietam swoje zdumienie i zakłopotanie, gdy w kilka osób w ostrym stanie wojennym „walczyliśmy” wprost i namacalnie z wszędobylską beznadzieją, a moja znajoma przyszywała koronki do starych róznych ubrań i organizowała mozliwość wystawy tych kompozycji. Czy to ja miałam rację, czy ona? A może obie? Bo może obie, w różny sposób, niosłyśmy nadzieję zmęczonym?
***
Czy, a jesli, to gdzie jest granica między napawaniem się, wchłanianiem piekna a jego tworzeniem czy choćby potrzebą tworzenia?
Czy piekno jest luksusem czy dodatkiem do codzienności skrzeczacej?
Czy kazdy posiada taką potrzebę i postawę twórczą, tylko nie zawsze odkrytą a czasem wręcz zakopaną? Jak widać spora częśc ludzików żyje odtwórczo czyli konkretno- merkantylnie. Pewnie to nabyte a nie wrodzone, bo jeśliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, to i Swoje piekno w nas pewnie zakodował?
Tak sobie myslę nie od dziś, bom wykształcona artystycznie…
Czy jest cokolwiek na temat piękna w NT? W ST jest sporo o budowie świątyni, ale to raczej o materiałach i wymiarach…
Jezus jest najpięknieszym sposród synów ludzkich, więc de facto cały NT jest o pięknie 🙂
A tak bez krakowskich targów, to mi chodziło w tym tekście o chwile, kiedy po prostu stajemy wobec piękna. Takie doświadczenia kojarzą mi się z uchyleniem na chwilę zasłony w Światyni zasłaniającej Święte Świętych. Na chwilę dostrzegamy wieczność i ona jest piękna, bo On jest piękny. Norwid napisał, że piękno jest po to by zachwycało do pracy, a praca po to, by się zmartwychwstało i głęboko to czuję, że bez chwil zatrzymania przez piękno moje życie stałoby się jałowe. Pozbawione miłości.
Myślę, że i ci przyszywający koroniki, i ci walczacy o pokonanie beznadziei maja swoje miejsce w jednym czasie. I nie potrafie wybaczyć współczesnej sztuce, że w swoim głównym nurcie jest tak szpetna 😦 Mam na myśli to, co promują galerie sztuki współczesnej – kompletnie nie umiem się w tym odnaleźć.
Góry, zimowy pejzaż, skrzący puder śniegu osypuje się lekko i zwiewnie z sosen, rozświetlony promieniami porannego słońca. Powietrze o czystości kryształu, jak w pierwszych dniach stworzenia. Czyste piękno. Jako dziecko płakałam nad niemożnością wchłonięcia tego piękna, zatrzymania go dla siebie. Trwaj we mnie, błagałam. Chciałam je połknąć. Rozdzierało mi duszę, pochłaniało niczym fala. Ulotność piękna. Ulotność chwil. Tajemnica.
Myśl: Bóg jest pięknem. Jezus jest pięknem. On nam się daje połknąć…I trwa.