Bardzo dużo i bardzo szybko ostatnio się dzieje. Nie mam czasu na czytanie książek, najwyżej gdzieś w przelocie między jednym przystankiem a drugim, czekając na kolejny „punkt programu” w kawiarni czy siedząc w poczekalniach wszelkiego rodzaju.
Z czasów przed czytaniem w odcinkach najmocniej przypadł mi do gustu Andrzej Kijowski* – zapadłam się w jego teksty jak w przytulny fotel z wysokim zagłówkiem. Zarówno w poruszające fragmenty dziennika z czasów jego ostatniej choroby, których nie dało się czytać obojętnie, ale też w ciekawe przemyślenia na temat Kościoła i współczesnego chrześcijaństwa. Już w latach 80-tych pisał o zjawisku, które wtedy dla polskiego Kościoła było marginalne: odejścia instytucji w cień i wysunięcia się na pierwszy plan osobistej decyzji na wiarę lub jej brak. Będę się upierać, że do 89 roku Kościół był ważną instytucją; kimś w rodzaju opozycji; drugiego gracza w polityce i przede wszystkim życiu społecznym. Dopiero teraz powoli, ale coraz wyraźniej, wiara staje się właśnie kwestią osobistej decyzji, nie formą narzuconej społecznej mimikry. Dominicantes jest średnio czterdzieści parę procent, communicantes dwadzieściaparę (w niektórych diecezjach nawet jedynie ok. 5%). I przez to zapisane prawie 30 lat temu przez Kijowskiego uwagi brzmią bardzo aktualnie.
Zwłaszcza uwagi dotyczące posłuszeństwa wierze: „Augustyn mówi: prawdziwa radość jest w pokoju, pokój jest w Panu. Pan jest w Kościele. Więc droga prawdy i pokoju prowadzi przez Kościół, zatem równa się posłuszeństwu. I mówiąc: ‚Niespokojne jest serce moje, póki nie spocznie w Panu’, kładzie kamień węgielny pod gmach kultury, którego zasadą konstrukcyjną – modułem- staje się p o s ł u s z e ń s t w o w i a r y, a stylem jego budowy radość, owszem, radość ekstatyczna, zbiorowa, czasami święta, czasami groźna (krucjaty!), ale będąca zapowiedzią radości wyższej, radości serca, które odnalazło Pana.” Motywy: posłuszeństwa i radości, wielokrotnie jeszcze powracają. Co więcej: powracają połączone ze sobą. To jest zestawienie, które jest drażniące dla naszego ucha. Posłuszeństwo kojarzy się z niewolą, utratą samodzielności myślenia i decydowania, a to z kolei w żaden sposób nie może przecież dawać radości! Radość jest (dla wielu z mi współczesnych) tożsama z całkowitym brakiem zobowiązań. A dokładnie układem, w którym ma się mnóstwo poprzywiązywanych do siebie ludzi, a samemu pozostaje się do niczego nie zobowiązanym. I jedyną wadą tej radości jest to, że ona nie jest czymś, czego się doświadcza, ale czymś co się stanie „jak tylko jeszcze…”
Czyli nigdy.
Tymczasem Kijowski gdzie indziej zauważa: „Wiara przywraca duszy życie. Albowiem dusza żyje, gdy doznaje radości. Radość jest życiem duszy. Radość jest obwieszczeniem aktu poznawczego. W radości poznajemy Boga”. Obecnie modne jest być agnostykiem, wahać się w kwestii Boga i dzięki temu żyć tak, jakby Go nie było. A to oznacza śmierć duszy: biedaczka powoli się dodusza w coraz bardziej dławiącym uścisku egocentryzmu. To fundowanie samemu sobie śmierci z pragnienia o krok od źródła. Absurdalne jak każde cierpienie.
* Inna sprawa, że to odkrycie literackie pod wpływem Zioła 😉
Posłuszeństwo boli wtedy, gdy w sumieniu jesteśmy zobowiązani do pewnej konsekwencji-dostajemy coś od kogoś, jakieś dobro ale za to musimy dostosować się do jakiegoś prawa. To jak z Królem i poddanym. Chroni nas Jego prawo gdy sami je przestrzegamy. Jesteśmy wolni wtedy, gdy posłusznie pełnimy wolę Tego, który jest gwarancją naszej wolności. Wybór należy do nas.
Kijowskiego czytałem dość intensywnie od 1980 roku. Wymowa jego tekstów nic nie straciła na aktualności, a może nawet nabrała pełniejszego wymiaru.
Pamiętam, co wówczas mówiło się o Kościele na zachodzie Europy: z jednej strony otoczenie zlaicyzowane i antyklerykalne (zwłaszcza we Francji), ale rozpoczęty proces osobistego wyboru i powrotu do wiary.
Jednym ze skutków Vaticanum II była laicyzacja Europy. Sacrum ustąpiło współczesności. Misterium Eucharystii zastąpiono spotkaniami przy stole. Eksperymenty przy ołtarzu – oczywiście upraszczam – wyprowadziły z kościołów TO, do czego ludzie przychodzili co niedziela.
Obecnie modne jest być agnostykiem, wahać się w kwestii Boga i dzięki temu żyć tak, jakby Go nie było..
Ten wątek odbieram jakby adresowany do siebie 🙂
Jestem agnostykiem, ale dla wygody, bo jest to postawa intelektualna i poznawcza bardzo uwierająca. Jak dobrze wiesz są dwa rodzaje wiary:
– jedni wierzą, że Bóg jest
– drudzy wierzą, że Boga nie ma.
O tej płaszczyźnie zmagania się ze sobą napisałem, jakiś czas temu krótki tekst Czy istenieją agnostycy?. Dość interesujące są komentarz pod tą notką, a zwłaszcza to, co napisał tam Logos Amicus.
Chętnie rzucę okiem do tej notki, wydaje mi się nawet, że ją czytałam. Nie chodzi mi tutaj o bycie agnostykiem z przekonania, a raczej modę na bycie agnostykiem. To takie stachurowe: „się”. Kijowski fajnie to rozpracowuje.
Fascynuje mnie milczenie o Kijowskim – gdyby nie o. Michał nigdy pewnie bym na niego nie wpadła, a on niesamowicie pisze. Szkoda by było, gdyby popadł w niepamięć.
Korekta do frazy Jestem agnostykiem, ale NIE dla wygody, bo jest to postawa intelektualna i poznawcza bardzo uwierająca. Poranek sprawił, że zjadłem NIE(-:
Warto czytać Kijowskiego. Nie można przejść obojętnym, jeśli czyta się go ze zrozumieniem. Można się nie zgodzić, ale trzeba mocno pogłówkować, by wiedzieć dlaczego inaczej czuję/myslę.
to prawda, nie można przejść obojętnie, także kiedy nie jest się agnostykiem 🙂
ciekawe i niesamowicie praktyczne