Wczorajszy wieczór to dopiero był WIECZÓR. Ziołowy :]
Ale najpierw był film „Bogowie i ludzie”, który w Polsce wejdzie do kin w styczniu pod tytułem „Ludzie Boga”. Opowiada on o trapistach z Tibhirine, którzy w 1996 roku zostali porwani i zamordowani przez islamskich ekstremistów. W sposobie obrazowania odwołuje się momentami do „Wielkiej ciszy”, jednak bracia, jak na składających śluby milczenia, sporo mówią. I temat jest inny, Myślę, że jest to próba uchwycenia fenomenu ich śmierci, podkręcanie ich obrazu jako męczenników, a także prześledzenie, przynajmniej choć w małej części, procesu dojrzewania do męczeństwa. Film jest sugestywny, zostaje w pamięci, choć osobiście źle reaguję na lukier w biografiach świętych, a tu na moje wyczucie jest go spora ilość.
Z drugiej strony jednak sposób poprowadzenia opowieści i gra aktorów buduje napięcie, które jest trudne do wytrzymania już pod koniec. I to jest zaleta. Zaletą są też pełne przestrzeni zdjęcia i ukazanie niejednorodności islamu. Muzułmanie, którzy traktują klasztor jako przestrzeń azylu a braci jako autorytety, i muzułmanie, którzy podrzynają gardła europejczykom jedynie za to, że są europejczykami. I jeden z podrzynających, którzy potrafi zdobyć się na szacunek wobec zakonników, pomimo, że pomiędzy nimi z jego punktu widzenia zieje przepaść.
A po filmie spotkanie z o. Zioło.[ Tu powinna nastąpić dłuższa chwila przerwy na celebrowanie przeze mnie głupawego uśmiechu szczęścia na twarzy, ale nie wiem jak to oddać graficznie 😀 Domyślam się, że o. Michał uznałby to za kadzenie oraz „poszukiwanie srebrnego gronostaja, którzy po trzech dniach zostanie przerobiony na gustowny kołnierz” (parafraza wypowiedzi ze spotkania), ale trudno, uzależnienie ma swoje prawa 😉 ].
Tak więc spotkanie – prowadził je Marcin Jakimowicz z Gościa Niedzielnego, który jest także autorem wstępu do „Innych spraw 2”. Głównym tematem jego pytań było dorastanie do męczeństwa i ogólnie duchowe wzrastanie. Ojciec powtarzał: „Uprościć. Nie kombinować. Nie bać się. Wytrwać”. Sypał anegdotami (uwielbiam sposób w jaki ojciec opowiada, mogę słuchać godzinami – oglądać też; mimika jest istotna, bo wyjątkowo barwna i sugestywna 😉 ) i puścił w lud zdjęcie braci-męczenników, oraz kartkę, jaką otrzymał od o. Christiana de Cherge z okazji ślubów. Ojciec Christian był opatem w Tibhirine i zginął wraz z braćmi. Wysyłce towarzyszyło upomnienie: „Tylko proszę, żeby to wróciło do mnie. I ta prośba oczywiście nie ma żadnego związku z tym, że Polacy mają w Europie opinię złodziei!” [publika zarechotała subtelnie po raz pierwszy, oszczędzając siły na późniejsze rechoty, co okazało sie słuszna polityką, bo śmiechu było bardzo dużo]. Opowiedział też, jak to podczas próby ponownego zasiedlenia klasztoru miał okazję przespać się pod płaszczem jednego z zabitych („Marzłem w nocy i nagle otworzyły się drzwi i zobaczyłem jak w moją stronę leci coś białego. Zapytałem brata Jean Pierre’a, co to jest. „Cuculla brata Bruno. Powinno ci byc ciepło, bo to wełna jest” I tak oto pierwszy raz w życiu spałem pod relikwią…” 😉 ) oraz mnóstwo innych historii. Część z nich znałam z jego książek, część była nowa.
I pomiędzy jednym wybuchem radości, a drugim; pomiędzy historią o spaniu pod relikwią, a anegdotą o korespondencji w temacie kopania ogródka przez intelektualistę, dużo intensywnej, „pożywnej” jak to pisuje Autor, treści. O byciu tam, gdzie Bóg pragnie, abyśmy byli, wierności, uznaniu swojej małości i względności ludzkich sądów, wliczając w to nasze własne sądy. I krótka lektura z należącego do o. Zioło Koranu, który, zaprezentowany szerszej publice, ujawnił swoje pokreślone starannie kartki. Mnich; chrześcijanin, jako ten, który poszukuje i wychodzi naprzeciw, aby zrozumieć. Przekracza swój lęk i uprzedzenia.
Kiedy spotkanie się zakończyło, usłyszałam za swoimi plecami jak jedna ze studentek mówi do drugiej: „Ale on jest rewelacyjny! Taki sympatyczny i bezpośredni!”. Tia, uzależnienie zatacza coraz szersze kręgi [zaciera ręce w zastępstwie działu handlowego „W drodze”]. No cóż, nawet 15 lat w zakonie o ścisłej obserwancji nie jest w stanie usunąć z człowieka dominikańskiej zdolności robienia dobrego wrażenia na audytorium, z wyraźnym akcentem na robienie wrażenia na żeńskiej części audytorium. Tudzież spectatorium. He, he.
Tak, to był dobry wieczór. Poza tym wszystkim jeszcze parę myśli zapadło i czuję, że zaczynają rozpierać swoimi korzonkami włókna duszy, że zapożyczę się metaforowo u mistrza Zbigniewa. Nie bez powodu zapewne ojciec wciąż podkreslał, że jest zwykłym rolnikiem, do mistycyzmu nie aspiruje. Siew w każdym razie ma opracowany do perfekcji. Dobra, kaznodziejska szkoła 😉
bonus od znajomej – padre czytający Koran:
fajne spotkanie 🙂 w Warszawie też było, ale w największy mróz i śnieżycę, a ja świeżo po zwolnieniu, więc się nie wybrałam – ale za książką ojca Michała już chodzę. zwłaszcza, że są tam jego wczesne, a moje ulubione teksty, jak chociażby „O psie, który mieszkał w klasztorze”.
powiadasz, że się zbuchałaś Ziołem… ;P
na maksa, kochanieńka, na maksa się zbuchałam 🙂 i chodze naćpana, z głupawym uśmiechem na twarzy!
a w Wawie padre nie było – nie dojechał
Oj, Aniu, żebyś Ty widziała co się działo! Po filmie w oczekiwaniu na przybycie gościa wieczoru stoimy sobie w sali kinowej we czwórkę: Ela, Monika, siostra Ewa i ja. Toczy się miła rozmowa, wtem bocznym wejściem, tuż obok nas, wchodzi ojciec Michał. Niepewnym wzrokiem omiata salę w poszukiwaniu jakiejś znajomej twarzy, w końcu dostrzega nas. Uśmiechnięty podchodzi i mówi: „O, witam Panią Redaktor!”, po czym ściska nasze dłonie. Radość wszystkich ogromna, a mina Pani Redaktor bezcenna 😀
W każdym bądź razie wieczór należał do wyjątkowo udanych, zaś pod pełnym emfazy sprawozdaniem Eli podpisuję się obiema rękami, dorzucając co nieco także u siebie 🙂
🙂 idę poczytać i skomentować 😉
Muszę przyznać, że takiego miłego przywitania z ojcem Michałem, to się w ogóle nie spodziewałam 🙂 Szczęśliwie dla nas, w odpowiedniej chwili znaleźliśmy się w odpowiednim towarzystwie i w odpowiednim miejscu 🙂
Samo spotkanie niesamowite. Padały takie słowa, które były jakby specjalnie dla mnie przeznaczone (zresztą pewnie wielu czuło, że to szczególnie do nich mówi o. Michał).
Poza tym, po raz kolejny zadziwiło mnie to, że to właśnie od trapisty (czy też szerzej: mnicha) można usłyszeć tyle mądrości dających się wykorzystać w zwykłym świeckim życiu.
🙂
Zapomniałam jeszcze dodać, że film bardzo mi się podobał. Jak na mój gust (choć jak wiadomo bywają gusta wypaczone 🙂 ) nie był za bardzo pocukrowany. Mnisi wydali mi się bardzo normalnymi i zwykłymi ludźmi.
Najbardziej bałam się jednak nie lukru, ale tego, że scenarzysta puści wodze fantazji i dorobi całą część opowiadającą o tym co działo się z mnichami przez te dwa miesiące niewoli. Na szczęście wszystko było jak należy i nikt nie próbował dorabiać historii, której nie znamy i zapewne nie poznamy już nigdy.
Też się bałam dosłowności na koniec. A co do lukru – tak, źle to ujęłam – nie tyle lukier, co hm, przepoetyzowanie. Z tekstów o. Michała wynikało, że to byli mnisi bardziej przyziemni niż mistyczni. Padre Michał to wyraził w rozmowie po spotkaniu tym gestem zniżanych do ziemi rąk (pamiętasz? wtedy kiedy go pytałam o to, czy obraz tamtej wspólnoty w filmie pokrywa się z jego wspomnieniami). Christian w tym filmie jest takim lekko zagubionym intelektualistą, a kiedy się czyta wspomnienia o nim, to widać, że miał opat charakter raczej stabilny 😀
Czekałem na Twoje wrażenia 🙂
Zamiast wrażeń ze spotkań w 3M kilka myśli/parafraz, które najbardziej mi teraz wypływają na wierzch:
1. Religia, w której zaspokajamy nasze przeogromne potrzeby sacrum, a wiara – gdy pytamy, czego chce B., i to nie tylko od nas, ALE DLA SIEBIE SAMEGO (B.), to dwie różne sprawy.*)
2. Nasz B. „ma charakter”, co warto zauważyć, wychodząc poza dość trendy-przyjmowaniem, że „B. jest Miłością”. B. ciągle przekracza (exodus) ramy, w których jest ujmowany i jest obrazoburcą, niszcząc nasze o Nim wyobrażenia.
Było więcej wszystkiego, oczywiście, ale cóż…
Muszę się przyznać, co sobie wyraźnie znów i ze wzruszeniem uświadomiłem, że kocham Zioło – wiem, co mówię! – Rozpoznaję się z Nim. I miłość to nie jest zaborcza – więc chętnie pozdrawiam Upalonych 🙂
ps. A swoją drogą, w tych dniach spotkałem też na żywo o. Maksymiliana Nawarę OSB – i jestem pod wrażeniem.
Są ludzie, którzy żyją tym, co mówią i mówią to, czym żyją – pocieszenie, nadzieja, motywacja 🙂
*) Myśl ta, jak dla mnie, świadczy o prawdziwej Miłości – kochać nie tyle kogoś, zwłaszcza ze względu na siebie, ale kochać z kimś, kochać to, co kocha kochany. I można tak kochać B. – ale wtedy, wespół w zespół, można też kochać miłośników B., a takim jest Zioło.
Czytałam twój komentarz i tylko mhkałam potwierdzająco. Z ps włącznie 🙂 A o. Nawarry nie znam (uff, wreszcie jakiś koloratkowy, którego nie znam!). Jeśli jest taki, jak o nim piszesz, to ciesze się twoja radością: spotkanie świadka bardzo pomaga 🙂
Z myśli, które parafrazujesz, ta druga jest dla mnie jednym z ważniejszych tematów. Tak, Bóg uwielbia burzyć nasze fałszywe obrazy. Bogu dzięki! 🙂