Pochłonęła świat za oknem. Odstraszam ją niewielkim, ale dzielnym płomieniem woskowej świecy. Najwyraźniej skutecznie, bo na balkon nie odważyła się wejść i wciąż widzę jego barierki. A ta wisi sobie za barierkami i czyha. Wredne, brudne mleko. Na pewno przypalone.
W poniedziałek bp Ron Herzog z Louisiany powiedział na Synodzie katolickich biskupów USA rzecz, która wydaje mi się warta przytoczenia. Otóż porównał media społecznościowe wraz z ich wirtualnym światem do nowego kontynentu, który „ma swoich rdzennych mieszkańcó, imigrantów i potrzebuje misjonarzy”. Rozwijając tę myśl stwierdził, że świat społecznościówek kreuje specyficzną mentalność i wymaga odpoweidnich metod pracy. Oraz form pracy. To prawda – już w tej chwili jeśli chce się zaistnieć dla młodych trzeba istnieć w sieci. Nie ma cię w sieci – nie istniejesz.
Powstaje nowa kultura, posiadająca własny język i metody komunikacji a wywołana przez nią rewolucja może przypominać tę związaną z drukiem a którą tak świetnie wykorzystali protestanci do upowszechniania swoich poglądów (to też bp Herzog). Biskup widzi kilka trudności w podjęciu tego wyzwania: sieć narzuca równość – nie ma autorytetów, jest za to szum informacyjny. Jeśli się nie wyróżniasz siłą lub oryginalnością bodźca, nie przebijesz się. I tu się w pełni z poniedziałkowym mówcą zgadzam: misja w sieci wymaga specyficznego działania. Trzeba mieć umiejętność skonstruowania mocnej dawki informacji, która jednak pozostawia niedosyt; prowokuje poszukiwania. I nie da się jej połknąć bez śladu. Komunikat musi być krótki, ale „podbity” czymś głębiej. Bo głoszenie można rozpocząć na fejsie czy twitterze, ale prawdziwe wchodzenie w świat Ewangelii wymaga osobistego kontaktu. Trzeba stanąć wobec twarzy drugiego, nie jego avatara. A ludzie wychowani w „wirtualu” przypominają ślimaki: niby twarde i zaskorupione, ale zabierz mi skorupę (czyt. sieć i pozostałe zagłuszacze), a okazuje się, że stają się bezradni. Nie umieją budować pogłębionych relacji, są niecierpliwi, nadwrażliwi na ból i bezradni wobec sytuacji nieodwracalnych, takich jak śmierć czy trwałe kalectwo. Ale szukają nieustannie kontaktu, odpowiedzi, relacji. Jeśli nawet czasem zbyt szybko je porzucają, to głód wspólnoty jest w nich obecny.
Po sobie widzę jak bardzo internet potrafi zdemolować więzi. Na szczęście mam przyjaciół (chwała Lempartom!), którzy postawili mnie do pionu i podtrzymują, choć to niewdzięczne zadanie 🙂 Zauważyłam, jak szybko traci się zdolność koncentracji, wpada w labirynt dzikiej pogoni za kolejną fajną/zabawną/poruszającą rzeczą a tymczasem rzeczywistość leży i skrzeczy, bo od kwiku już zachrypła. Powoli też zanika umiejetność czerpania radości z wartości wyższych: dobrego spektaklu, książki, rozważania. Bo to za długie, nużące, wymagające skupienia. A w sieci rozrywkę znaleźć łatwo. Tu do pionu postawiły mnie „Inne sprawy” – dostałam światłem latarki po oczach i było to zbawienne 🙂
Zerkam za okno – mgła nadal dybie. Dobrze, może to oznaka, że jesień się przełamie w zimę i przestanę funkcjonować jak zombie. Czas zamknąć misjonarski kramik, książki stygną 🙂
Ludzi poza siecią jest sporo. Nie mają czasu na siedzenie przed kompem. I mają gdzieś to, co ktoś powiedział. Są raczej jak rozrzucone wyspy na wirtualnym oceanie, ktory zalewa świat i coraz trudniej jest im spotkać kogoś kto ma czas zadać sobie trud poznania drugiego człowieka i odwagę by samemu dać się poznawać. Ale już niedługo to padnie bo wirtualne znajomości naznaczone są pustką, jak przypadkowy seks z nieznajomym. To emocjonalna i intelektualna prostytucja i informacyjny chaos.
Tak, internet nas powoli zabija jako społeczeństwo, ale jeszcze jest czas, żeby nad tym zapanować. Tylko trzeba sobie zawczasu to uświadomić i wyjść z wirtuala do realu 🙂
A znajomości zawarte w wirtualnym świecie mogą się okazać bardzo cenne, zwłaszcza jeśli nie pozostaną tylko wirtualne. I jeśli się zaniedba ich podtrzymywania, to człowieka ogarnia całkiem realny wstyd…
Świetny tekst i diagnoza, biskup Herzog i Ty, macie racje! Wchodzimy w nową erę komunikacyjną, coś na miarę odkrycia nowego świata, czyli Ameryki. W tym momencie nie zdajemy sobie do końca sprawy z konsekwencji dokonanych i dokonywujących się wciąż zmian i przemian.
Przyznam, że powyższy tekst wskazuje na szczególne wyzwanie przed jakim staje KK i pokazuje, jak ogromnym wyzwaniem jest/będzie głoszenie Ewangelii na tym nowym lądzie/lądach, na które uciekli ludzie. Co ważniejsze i najtrudniejsze: jak stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, który uciekł chyba także przed sobą?
Ludzie funkcjonują w sieci z wielu powodów:
– wykorzystują tę przestrzeń do nawiązania/utrzymywania kontaktu z innymi realnymi ludźmi,
– traktują jako darmowy publikator,
– uciekają przed realnym światem i realnym relacjami z innymi.
Do końca nie wiemy, w jakim stopniu jesteśmy uwikłani w jeden z wymienionych wyżej poziomów.
Podmiotem ewangelizacji na pewno powinni być Ci wszyscy z ostatniego wskazania. To ludzie zagubieni, jak ta jedna owieczka poszukiwana przez Pasterza.
Śledząc historię Kościoła wiem, że znajdzie stosowną umiejętność, by dotrzeć do tych współczesnych odkrywanych przez Kolumba Indii.
Fajne jest to rozróżnienie, które dałeś, bo mi znowu wyszła generalizacja 🙂 w wpisie
I Duchowi Świętemu też ufam – myślę, że znajdzie drogę. Cieszy mnie najbardziej to, że hierarchowie tak szybko zobaczyli potrzebę posłania misjonarzy w sieć. BXVI o tym mówi już od kilku lat.
Bardzo ciekawe zagadnienie. Ostatnio w szkole, w której uczę znalazłam w biurku ulotkę duszpasterstwa młodych „Zalogowani w Jezusie” i długo nie mogłam się otrząsnąć, tak mnie zdziwił ten… neologizm?
Ze swojej wczesnej młodości pamiętam trud zdobywania wiedzy, mozolnego zdobywania książek mistyków i nie tylko, emocje odkryć duchowych, rozmów. To było jak odkrycie Ameryki, jak przechwycenie tajnego przepisu na budowę Wszechświata!
A teraz spędzam trzykrotnie więcej czasu nad zastanawianiem się, jak sformułować tematy referatów, aby studenci nie znaleźli hasła w 0,4 sek. w Wikipedii.
Świat się zmienił i faktycznie potrzebne są nowe narzędzia, nieco inna retoryka. Może nieco mniej poetycka, a jej opracowanie również będzie wymagało wiele pracy.
Etapu z rozmowami do późna w noc nie da się ominąć 🙂 I jak napisała wyżej aG jest tez wiele ludzi, którzy nie wchodza w sieć, a nawet ja wejdą, to się w niej duszą i odchodzą. Więc o to byłabym spokojna.
A co do tematów: zadawanie analiz zmuszających do sięgnięcia do bibliotek jest odbierane jako przejaw wyjątkowego sadyzmu. Kochałam być sadystką ;>
Bardzo ważny wpis. Z chęcią wdałbym się w realną dyskusję, bo temat ten interesuje mnie zawodowo 🙂
Pozostawiam tylko jedną kwestię: jaki jest ten nasz świat realny, skoro ludzie z niego uciekają na nowy kontynent? Jeśli Hans błyskotliwie porównał go do odkrycia Ameryki, to warto wspomnieć, że prócz kilku pasjonatów – odkrywców, uciekali tam albo ludzie biedni, albo ludzie pragnący bogactwa (prawie na jedno wychodzi, choć jednak na pewnym poziomie istnieje różnica między wykluczonymi a chciwymi; dziś chodzi raczej o biedę lub chciwość emocjonalną, interpersonalną…).
Jeśli Ewangelizować, to może – nie zaniedbując nowej ziemi – raczej starą, począwszy od samego Kościoła? Bo „nowe media” w kościele już dawno funkcjonują; zamiast żywego kontaktu i przekazu (tradere) – jednokierunkowe kazania, sformatowane modlitwy z ksiąg, książki i listy odgórne, „mass/masses”, dystans mikrofonu i głośnika,… (co nie znaczy, że wszystkiego tego należy nie używać)
Paradoks polega na tym, że świat wirtualny – właśnie przez zaburzenie światowej hierarchii societas – bliższy jest idei Królestwa B., do którego wstępem jest braterska i ahierarchiczna communitas; bliższy – ale wciąż nieskończenie daleki, o ile nie zbliża ludzi do siebie w ich prawdzie…
Pozdrawiam.
Tak się zastanawiam czy w sieci nie ma hierarchii. Bo są ewidentnie tacy, którzy są bardziej słyszalni i ci mniej słyszalni, przez co dominują w przekazie.
Wadą tego systemu myślę, że jest to, że zwyciężają w nim najgłośniejsi, choć niekoniecznie najlepsi merytorycznie. I tu widać różnicę między MS (media społecznościowe) a Królestwem Bożym. Bo w Bożym to raczej cisi mają fory 😉