Taki tytuł miał nasz kancjonalik (śpiewnik znaczy się) na wigilię przed uroczystością Wszystkich Świętych. W małym, przytulnym kościółku u stóp Wawelu spędziliśmy całą (od 22.00 do 4.00 z hakiem) noc. Niewielka grupka osób, bo też wigilia nie była jakoś szczególnie szeroko ogłaszana (mieliśmy tylko miesiąc na przygotowanie gregoriańskich śpiewów, więc nie było się czym chwalić 🙂 ), świetnie komponowała się z tym niewielkim wnętrzem kojarzącym mi się nieodmiennie z misterną szkatułką z manierystycznym wnętrzem.
Piękna choć zdecydowanie chłodna noc. Lubię rytm gregoriańskich wigilii: introitus (wezwanie i antyfona powtarzana co zwrotkę psalmu na wejście), antyfona, psalm, antyfona, psalm, antyfona, psalm, potem responsorium i znów rytm trzech czytań z responsoriami. I tak przez trzy nokturny o takiej samej budowie. Coś dziwnego wtedy dzieje się z czasem, jakby się zatrzymywał albo rozciągał – nie umiem określić tego uczucia. Dialog – słuchanie – dialog – słuchanie. I konieczność wystawienia za drzwi serca głosu zmuszającego do pośpiechu lub szukania wrażeń. Nie, to nie jest miejsce na emocjonalne fajerwerki. To czas bycia i oczekiwania, aż nadejdzie Pan. Bo całość kończy msza, tym razem ze świetnym kazaniem o. Tomasza Grabowskiego OP.
Padre opowiedział na nim swój sen z czasu swojego camino de Compostella. Sen miał wątek kryminalny, ale ten może zmilczę (swoje podejrzenia, co do lektur czytanych przez Białych, też :D). Dla mnie ważniejsza była teologia, który kryła się za tym kryminałem: każdy święty zrozumiał i ma w sobie jakiś szczególny rys z oblicza Boga. I ojciec postawił pytanie: „Co jest tym aspektem Bożej twarzy, która ma się objawić przez ciebie?” To pytanie bardzo mnie dotknęło. Tak samo, jak myśl, że każdy ze spotykanych przeze mnie chrześcijan nosi w sobie jakiś szczególny rys twarzy Boga. Czasem bardzo zatarty i prawie nieczytelny, ale z pewnością obecny, bo Bóg nigdy nie odwołuje danych przez siebie darów. Świetnie to rozumiała Matka Teresa z Kalkuty, chociaż ona potrafiła podobne spojrzenie rozciągnąć na wszystkich ludzi, zwłaszcza w ubogich widząc Oblicze Ukrzyżowanego.
I ten mocny tekst w drugim nokturnie, fragment kazania św. Bernarda z Clairvaux (chyba do końca mojego życia ten człowiek będzie we mnie budził fascynację na zmianę z irytacją): święci na nas czekają, tęsknią za naszą obecnością w ich chórach w niebie, ale nam to obojętne. Nigdy tak nie popatrzyłam na „świętych obcowanie”. Jako na tęsknotę za nami. Za mną. Jak dla mnie na ten moment, to strzał w centrum problemu, Opacie z Jasnej Doliny.
Rytm chorału uspokaja. Dopiero teraz rozumiem to, co jeszcze przed nieszporami powiedział o. Grzegorz; że wigilia jest przygotowaniem do świętowania. Dokładnie tak! Wycisza, uspokają, odpędza codzienne demony i wtedy nagle głos Boga staje się tak klarownie czysty i słyszalny. Serce zaczyna milczeć a potem współbrzmieć ze Słowem. Cieszę się, że myśl o powrocie do tej formy liturgicznej przyszła i się realizuje w ośrodku liturgicznym. Taka jedna noc wystarczy, żeby wyciszyć siebie i wsłuchać się w Boga. I świętować w dniu następnym, bez mentalnego bata, że jutro do pracy.
To była piękna noc 🙂 Przed nami jeszcze takie trzy: Paschalna (choć nie gregoriańska), na Trzech Króli, na uroczystość Trójcy. Mam nadzieję, że nadal uda się uniknąć spojrzenia na nie jako na koncert czy popis umiejętności wokalnych. I już się na nie cieszę.
W przyszłym roku poproszę jednak o szersze rozgłoszenie wieści o gregoriańskich wigiliach!
Pozdrawiam świątecznie i ufam, że zobaczymy się już niebawem na Targach Książki!
Przyjedziesz? Na targi? Super! Daj znać kiedy 🙂
A nastęna wigilia już będzie szerzej ogłoszona – to będzie ta przed Epifanią w styczniu 🙂 Juz zapraszam!
Chciałam coś napisać, ale brak mi odpowiednich słów. Pewnych rzeczy chyba nie da się opowiedzieć. Trzeba je przeżyć i przemodlić.
Dla mnie ta noc trwa nadal. Dzisiaj pojeździłam sobie trochę po cmentarzach. Nie obyło się bez przygód i to takich które w głównej mierze były owocem zaniedbania i lenistwa różnych osób (np. pracowników RDA Kraków). Normalnie bym się wkurzyła 😉 a dziś…. spokój, zero nerwów, pani w okienku mi głupoty opowiada a ja się do niej uśmiecham 🙂 Modlitwa ma niesamowitą moc przemieniania ludzi.
I niesamowicie łączy ludzi. Miałam wrażenie że wszyscy tam, u św. Idziego, tworzyliśmy bardzo bliską wspólnotę (choć niektórych ludzi pierwszy raz w życiu widziałam na oczy).
Co do koncertu…. wydaje mi się, że póki co nam to nie grozi. O.Grzegorz dba o nasze prawidłowe podejście do śpiewania 🙂
PS. Strasznie mi żal że jutro nie ma próby 🙂
Masz rację, o. Grzegorz pilnuje właściwego podejścia 😀 I próby też mi trochę żal, bo za tydzień jadę do Poznania, więc mnie nie będzie. Dobrego śpiewania wam życzę 🙂
Kazanie kazaniem, ale jak Tomek śpiewał Ewangelię w tonie toledańskim (czy jak mu tam). Ten sam efekt co zawsze – niebiańska melodia, przepiękny głos, mistrzowskie wykonanie. Nie słyszę Ewangelii, tylko chłonę piękno muzyki… Jak niebiańska liturgia i chóry anielskie.
Ps. Piękno jest transcendentale tożsamym z Bogiem. Więcej: św. Tomasz i Hans Urs von Balthasar.
Każdy zwraca uwagę na co innego 🙂
Chorał – bez względu na osobiste przekonania słuchającego – ma w sobie coś, co przenosi w rzeczywistość metafizyczną.
Pierwszy raz doświadczyłem tego, gdy w połowie lat 70., gdy proboszcz mojej parafii odtwarzał z płyt winylowych przepiękny śpiew gregoriański benedyktynów. Ksiądz Tadeusz Korpusiński napisał doktorat z liturgiki w Louvain i stąd jego zamiłowanie do rzeczy pięknych, a może odwrotnie… Poczucie piękna i tęsknota za nim pchnęła go ku temu co obrzędach katolickich najbardziej przemawia do ducha. Nigdy nie było pośpiechu i chałtury podczas mszy, a w triduum paschalne, Boże Narodzenie oprawa liturgiczna była szczególna. Czuło się sacrum
Taki ksiądz to skarb 🙂
Pierwszy raz usłyszałam chorał chyba w 1986 roku. To było na lekcji religii, w salce przy kościele, późnym popołudniem (albo przy zasłoniętych oknach – nie pamiętam, pamiętam tylko że było ciemno). Ksiądz Andrzej włączył nam śpiewy chorałowe, a na ścianę wyświetlił przeźrocza pokazujące piękne widoczki (góry, ciepłe morza, stare klasztory, itp.). Mieliśmy tylko patrzeć i słuchać. Do dzisiaj pamiętam to piękno, które mi się wtedy objawiło. Nigdy wcześniej nie słyszałam czegoś tak cudnego. I to umiłowanie i zasłuchanie w chorał zostało mi do dzisiaj 🙂
To się nazywa pamięć emocjonalna… Najtrwalsza, bo wydarzenie dotknęło naszych najczulszych i najwrażliwszych sfer.