Zachciało mi się robić numer kwartalnika o ubraniu, to mam: im bliżej było wypuszczenia najnowszego eSPe w świat, tym bardziej miałam poczucie, że tekstylia tudzież wizerunek mnie prześladują. Dybią za każdym załomem gazet, z nagła wychynają z karnych rzędów książkowych liter, ba! nawet szemrzą w głosach dzwoniących do mnie ludzi…
Jak numer był już w składzie w moje ręce wpadła książka opata-prymasa o. Notkera Wolfa OSB „Z jasnego nieba. Pomysły i inspiracje do życia ziemskiego”. Jest to zbiór jego felietonów publikowanych w kobiecym piśmie pokroju „Twojego stylu” & cons. (już czytam oczyma wyobraźni te pełne oburzenia wątki na forach bardzo katolickich, że „benedyktyn a się sprzedaje” 😉 ). Myślę, że do zrozumienia tej książki i uchwycenia w pełni jej smaczku, warto mieć przed oczyma pewną specyficzną dla mnichów cechę: zaangażowany dystans, tak to bym chyba ja ujęła; bycie „współwinnym widzem”, jak to ujął Merton (zresztą OCSO). I ojciec Wolf w tej książeczce opowiada z delikatnym komentarzem o codziennych doświadczeniach i obserwacjach. Bardzo, bardzo prosto, bez egzaltacji i filozoficznych analiz. Chwilami może to nawet sprawiać wrażenie rzeczy oczywistych, ale może one tez czasem potrzebują wypowiedzenia? W każdym razie to tam znalazłam dwa felietony o wizerunku. I to był pierwszy atak.
Potem odkryłam na TwarzoKsiążce profile o wizerunku, ale internet to (prawie)samo zuooo, więc jakby ataki z tamtej strony to rzecz oczywista 😉
A przedwczoraj zadzwoniła do mnie religia.tv w osobie Anny Winiewicz, producentki „Rozmównicy”, czy nie mogłabym powiedzieć paru słów na temat ciała i jego teologicznego rozumienia. Mogłam i też zeszło na kreowanie wizerunku i określanie przez to swojej tożsamości.
W poniedziałek kwartalnik wyszedł z drukarni i rozpoczął swoją drogę w świat. Mam nadzieję, że za nim pójdą też Ciało i Wizerunek. I znów wróci błogi spokój…
Następny numer robię o wolności od nałogów. Już zaczynam się bać, co się może przyplątać…
Hahaha, gratulacje!
ps. ja zawsze muszę oswajać swoje uporczywe pomysły, tak miałam z labradorytami; grunt, to zrozumieć i przetworzyć.
tak, etap dojścia do zrozumienia jest najbardziej męczący 🙂 a labradoryty przepiękne, twoja metafora, że są jak zorza polarna uwięziona w brudnym lodzie świetnie do nich pasuje!
sama od jakiego czasu marze o klipsach z hiacyntami, ech…
Tak, labradoryty cudne są, ale wróćmy do nałogów… Pani Redaktor, to będzie taka terapia przez pracę? 😉
no… więc… jakby to… khem… powieeeedzmy, że tak 😉
Które które? Może czytelnicy bloga zrobią Ci niespodziankę? ;D
One tylko w mojej głowie są 🙂 ale najważniejsze w nich jest to, że muszą być z hiacyntami – nie marna laboratoryjna, cyrkoniowa podróbka, ale prawdziwe hiacynty: czerwono-rdzawe. Niestety, pytałam i wszędzie są cyrkonie. Co za świat…
Też nie mam hiacyntów….a szkoda.
Ale z rzadkich okazów mam surowe bryłki zoisytu z rubinem ( pięknie wybarwione ),mam też surowe bryłki chryzokoli i mokaitu.
I mam też fioła na punkcie surowych bryłek – jak widać.Ale nie tylko na punkcie surowych 🙂
Z rozkoszą trzasnę 😉 klipsy,wyraź tylko chęć przyjęcia drobnego podarunku,bo nie lubię ludzi stawiać w kłopotliwych dla nich sytuacjach.
🙂
Trzaśnięcie klipsów brzmi bardzo zachęcająco 😀 aż mnie zatkało na chwilę z wrażenia, a to naprawdę rzadkie zjawisko 🙂
Chętnie nabędę klipsy 🙂 taki dyndające 🙂 ale umówmy się, że zapłacę, ok? napisz na prova: e.wiater[et]gmail.com
jej, ale miło 🙂
Wróci blogi spokój, haha.
no co? pomarzyć zawsze można 😀