Jeżeli chodzi o pokarmy składane bożkom w ofierze, to oczywiście wszyscy posiadamy „wiedzę”. Lecz „wiedza” wbija w pychę, miłość zaś buduje. Gdyby ktoś mniemał, że coś „wie”, to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy. Jeżeli zaś ktoś miłuje Boga, ten jest również uznany przez Boga. (1Kor 1-3)
Bycie „oświeconym” jest takie słodkie – Panu Bogu świeczkę, ludzkiej opinii ogarek. I już można otulić ego w miękkość uznanej świętości, bycia gwiazdą socjometryczną i osią wszechświata. Przynajmniej we własnym mniemaniu.
Oświecony po chrześcijańsku ma oznaczać: świecący odbitym światłem. Inaczej będzie tylko czarną dziurą, pochłaniającą każdy Boży foton: zachłanną, mroczną i ostatecznie przegraną.
Mroczne.
Widzę świętych Chrześcijan. Są odbiciem Światła, w którym zupełnie ich nie widać poza tym Światłem wypełniającym ich istotę. Są jakby transparentni a ich dusze promienieją blaskiem prawdy. Przepływają ulicami niewidzialni, niezauważeni w barwnym zgiełku miasta, w szarych fartuchach z wysoko podkasanymi rękawami do pracy, w chmurze szorstkiego pyłu unoszeni wysoko w górę i rzucani brutalnie w dół nagłym powiewem pustynnego wiatru, z którym walczą w sobie ascezą i modlitwą lecz mocno stąpając po ziemi idą wciąż niepokonani drogą, której nie znamy do miejsca, o którym nie wiemy, przez świat, którego nie widzimy, nie dostrzegamy, stale wpatrzeni w siebie.