Wiera słusznie zwróciła uwagę pod poprzednim wpisem, że może on u księży z gatunku „bojącychsię” wzmocnić lęk przed kobietami. Zwłaszcza wolnymi.
Otóż jest na to metoda. Z wieloletniej obserwacji moich rodzonych braci oraz „adoptowanych” wynika, że mężczyźni posiadają w mózgu przełącznik oraz całą paletę funkcji, na jakie mogą się przełączyć. Funkcja „dom”, „praca”, „mamusia”, „rozmowa służbowa”, „uprzejme przyjęcie kffiatków/prezentu”, „żona”, „ciekły azot” (wśród mniej delikatnych lub w męskim gronie nazywa się ona „sp…alaj dziadu”), etc. Zawsze mnie fascynowało, że moi bracia po włączeniu konkretnej funkcji nie byli w stanie realizować nawet części zakresu innej. Centralnie nie ta część oprogramowania. Są też funkcje na które przełączenie niestety dokonuje się samoczynnie: „jeść”, „spać”, „przedłużać gatunek”, „nothing box”.
I cała sztuka polega na tym, żeby w towarzystwie penitentki włączyć funkcję służbową. I nie dać się z tej funkcji przełączyć. A jeśli system zbyt często samoczynnie przerzuca na funkcję „przedłużać gatunek”, to trzeba zdecydowanie doradzić penitentce innego spowiednika. A czasem samemu pomyśleć o stałym spowiedniku z dużym doświadczeniem.
I tyle.
Proszę mi wierzyć, naprawdę większość penitentek szuka duchowego prowadzenia a nie ersatza mężczyzny, jak to kiedyś ujął o. Zięba.
Jak ktos szuka okazji do grzechu to zawsze cos znajdzie. Problem polega na tym co rozumiemy jako grzech. To, że ludzie łączą się w pary i żyją razem nie jest grzechem. Mamy prawo do tego. Tylko muszą zostac spełnione pewne warunki. A jeżeli kapłan zrezygnowal z tej wersji życia to niech siedzi na d… i nie udaje, ze jest kawalerem do wzięcia. Grzechem jest kłamstwo. Jak chce odejsc niech idzie i da sobie spokój z powolaniem. Ale niech nie oszukuje i niech nie zgadza się na klamstwo. To proste.
Amen!