Aldona Mickiewicz, Wybebeszona
Obraz ten wyszperałam wczoraj na stronie Rzepy. Jest umieszczony w galerii będącej ilustracją wywiadu z Autorką, która właśnie otrzymała gdańską nagrodę im. Kazimierza Ostrowskiego przyznawana artystom dojrzałym, konsekwentnym w swoim rozwoju twórczym.
Tyle w ramach wprowadzenia, bo obraz ten, rzecz jasna, nie znalazł się na moim blogu jedynie ze względów estetycznych. Bo, rzecz jasna, mnie się podoba, jednak zachwyt o podłożu optycznym powiększony jest o dopasowanie ideowe. Zatem.
Mamy przed sobą łóżko, czerwone bardzo, w dwóch odcieniach czerwieni: leży na nim ciemna, przesunięta kolorystycznie w stronę brązu, kołdra i amarantowe poduszki. Powierzchnie tkanin są pofałdowane, jakby ktoś niestarannie, w pośpiechu prowizorycznie zasłał łóżko. Chociaż zagięcia materiału same w sobie nadają całości dynamiki, dodatkowym elementem, wręcz krzyczącym z obrazu, jest umieszczona w lewym górnym rogu dominanta w postaci bieli piór wydobywajacych się z rozdartej poduszki i kontrastowym, choć utrzymanym w ciepłej tonacji, zielonym trójkącie odwiniętej kołdry.
Czerwień – kolor namiętności i pasji; barwa pożądania tu podbita kolorem nadziei. I ta nadzieja jest wyraźniejsza po stronie tej, która jest zraniona. Wystrzępione, otwarte brzegi „rany”, z której wydobywa się delikatne wnętrze. Miękkie, ulotne, niewinne. Na dole, po drugiej stronie łóżka zaledwie rąbek zieleni i kilka zagięć na poduszce.
„Mam nadzieję, że on mnie po tym wszystkim pokocha. Mam nadzieję, że on czuje i reaguje, jak ja. Czuję, że stało się coś, co mnie otworzyło i odsłoniło moje wnętrze, uczucia. Mam nadzieję na odpowiedź.” A zostaje tylko rana i skotłowane wybabeszone emocje. Bo on cię lubi, bardzo lubi, ale nie na tyle, żeby samemu się otworzyć. Zresztą po co?
A mozna i tak: kolory dramatycznie krwiozercze, ciemne i jakby niedopasowane – czerwien z kolorem bordo jakos nie gra. i tak ‚szaleli’, az piora lecialy, az wynicowali sie wzajem, rozpruli, wybebeszyli jak nieswiadome konsekwencji dziecko lalke swa ukochana. Nie mysleli o skutkach, ani jedno, ani drugie, zebrali sie w sobie, nie zdazyli nawet posprzatac i poszli do pracy. Niektorzy by moze napisali, ze kazdy w swoja strone, ale nie, oni poszli do pracy. A do domu przyjdzie sprzataczka i posprzata.
Ha, coś w tym jest… Tzn. w Twojej interpretacji. Moja wynikła ze skojarzeń z porzepdnimi wpisami – ten obraz wydał mi się świetnym komentarzem do nich.