Opowieści damsko-męskie

Zasłyszane tu i tam 🙂

opowieść 1.

Był sobie ksiądz – młody i przystojny, którego atrakcyjność znacznie podnosił otaczający go wianuszek dziewcząt. I była sobie pani w wieku późnopoborowym (ten wiek, w którym o pannie mówi się, że jest stara a o mężatce, że młoda). Zaiskrzyło, diabeł dołożył podpałkę i po powołaniu został ino obłoczek dymu i garść popiołu zalana łzami porzuconego wianuszka.

Historia, do tego etapu banalna, nabiera jednak tempa na etapie pomiędzy zrzuceniem sutanny a otrzymaniem dyspensy. Otóż zakładanie domowego ogniska kosztuje i w rozpaczliwym poszukiwaniu kasy bohaterowie historii chwytali się każdej szansy. Do tego dołożyły się choroby, które zaczęły nękać ich najbliższą rodzinę. W ich życiu nagle zaczęli sie pojawiać bioenergoterapeuci, wróżki, astrologia, talizmany. Przez otwartą bramę ducha, na straży której nie stała już łaska, zaczął się wlewać diabelski szlam. I oni w to brnęli. W międzyczasie pan otrzymał dyspensę i zawarli sakramentalne małżeństwo, wrócili do sakramentów. Pani obudziła się pierwsza – znalazła stałego spowiednika, pojechała na rekolekcje, zaczęła porządkować swój świat wewnętrzny i powoli uwalniać się z duchowego uwikłania. Co słychać u pana – nie wiem, bo nie znam.

Z perspektywy wielu lat pani mówi, że wyraźnie widzi związek pomiędzy rezygnacją z posługi kapłańskiej a ich późniejszymi flirtami z ciemną stroną. Od siebie tylko dodam, że jeśli kogoś kusiłaby interpretacja, że to Bóg się na nich mścił, to może ją sobie darować. Bóg tylko uszanował ich wolną decyzję.

A oni otrzymali to, po co sięgnęli.

opowieść 2.

„No słuchaj, no normalnie już nie mogę, no. (Zuza poprawia się na wysokim barowym krześle nęcąco migając nadobnym udem) Co ja na to poradzę, że taka ładna jestem, no? (Fakt, brzydka nie jest 🙂 nauczona doświadczeniem czekam w milczeniu na ciąg dalszy tak obiecująco rozpoczętej historii). Bo widzisz, codziennie mijam tego faceta. Idzie z naprzeciwka, gapi sie na mnie (ciężkie kokieteryjne westchnienie), nawet miałam nadzieję, że może w końcu zagadnie, no wiesz, on też brzydki nie jest. Tylko, że po jakimś tygodniu odkryłam, że pan ma obrączkę (na twarz Zuzy wypełzła mieszanka rozczarowania i melancholii) a wiesz, że zajęci mnie nie interesują (melancholia przybrała na sile).

I wiesz, nawet z żoną go widziałam. I dziecko mają. Jak ich widziałam pierwszy raz, to żona była zrobiona na blond. No, ładną sobie znalazł, no (milczące wyczekiwanie – nie, Zuza, nie licz, że ci powiem, że skoro za tobą się ogląda, to ty pewnie ładniejsza). Zgrabna i zrobiona, no. A on i tak zerkał na mnie. I wiesz, widziałam ich jakiś tydzień temu – ona się przemalowała na szatynkę (tu Zuza od niechcenia zaczęła się bawić kosmykiem swoich ciemnych włosów) i jakaś taka przygaszona jest. A gościu dalej się na mnie gapi, tylko natarczywiej.

No i co ja mam zrobić, no?”

Ano nic. I to Zuzie powiedziałam. To nie jej wina, że facet pewnie ma kryzys wieku średniego i ocknął się, że woli szatynki. Pewnie jego żona twierdzi, że zmiana w zachowaniu jej męża to wina „tej lafiryndy, którą codziennie spotyka”, ale to stwierdzenie z gruntu fałszywe (znam Zuzę – na pewno nie uwodziła tego gościa, zwłaszcza, że test na obrączkę wykazał jej obecność – nie lubi dzielić się dochodami swojego faceta, szczególnie, jeśli mają iść na alimenty 🙂 ). Swoją drogą ciekawe, czy Zuza zmieni codzienną trasę 🙂

13 myśli nt. „Opowieści damsko-męskie

  1. A propos tego żonatego – dopóki pan się tylko gapi – ignorować („zachowanie niewzmacniane wygasa”). A najlepiej zmienić codzienną trasę.

  2. A ja znowu na temat pierwszego przykładu, bo wraz z żoną trafiliśmy ostatnio na blog „żony” księdza. Kobieta wychowana po katolicku, na gwałt szukająca męża i ojca dla swoich dzieci. Mężczyzna – zblazowany i szukający pocieszenia ksiądz. Ona bardzo ciekawie pisze. Nieraz ma naprawdę mądre wpisy, tłumaczące katolicką naukę. Wyobraź sobie, że oni nawet korzystają z NPR…

    Na próżno tłumaczyć, że trzeba się opamiętać. Dziś już zresztą mają syna. Kiedy mówię, że to grzech, że on ma święcenia przecież – to odpowiada stałymi gadkami, że „wy, sprawiedliwi, macie łatwość w ocenianiu i potępianiu” albo „oby Bóg okazał ci więcej miłosierdzia, niż ty okazujesz mnie, grzesznej”. Ale przecież… przecież jak ktoś żyje w grzechu (i tego żałuje) to powinien przestać, prawda?

    • Nie chce skrzywdzić tej pani, ale albo się naprawdę żałuje i wtedy dąży się do zmiany sytuacji, albo się tylko deklaruje żal i dalej tkwi w wybranej sytuacji (por. „Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy /sama/ wiara zdoła go zbawić?” Jk 2,14). Obawiam się, ze tutaj jest to ta druga sytuacja.
      Ale może się mylę. Serca ludzkie chadzaja róznymi drogami.

  3. Hm…
    1. Zastanowiło mnie, dlaczego właściwie napisałaś to, co napisałaś. Zwłaszcza pierwsza opowieść mnie zastanowiła. Czy chodzi o to, że wiara ma być powodowana lękiem? Odrzuciłaś koncepcję lęku przed „mściwym” B., ale – tak mi się wydaje – roztoczyłaś wizję, za którą czai się myślenie o wierze z lęku przed złem, światem, itd. Czy aby na pewno o to chodzi? Czy dobra jest taka wiara, w której nie ma Miłości, lecz lęk i interes, że B. obroni, B. pomoże – B. ostatecznie jest po to, by zabezpieczyć interes ego?
    2. W odniesieniu do historii, przytoczonej przez Maurycego. Czy nie jest tak, że życie, które pojawiło się w tej relacji jest nadzieją, dającą powód do przebaczenia? Znów natrafiam tu na dziwaczne i sprzeczne, by nie powiedzieć „przewrotne” myślenie katolików. Czy rodzice tego dziecka mają się cofnąć do stanu wcześniejszego? Czy dziecko ma wychowywać się z dala od ojca – księdza, albo wzrastać w rodzinie patologicznej, w której rodzice nie okazują sobie bliskości, bo jest grzeszna – choć dała życie temu dziecku? Czy ich pokuta nie powinna wyrazić się jednak inaczej? Czemuż to w innych sytuacjach nikt nie nawołuje do tego, by ludzie po grzechu wracali do sytuacji wcześniejszej (np. do granic sprzed 1939 roku, sprzed 1795 roku, sprzed… – to przesadny, ale zasadny istotowo przykład!)…
    Nie kłócę się, ale poddaję pod rozwagę 🙂
    3. Kusi mnie, by coś wreszcie napisać na temat Twoich, Elu, i Andalo rozważań o płci, relacjach męsko – damskich 🙂 Nie umiem tego wyrazić dobrze, ale intuicja mi mówi, że jakoś mało to wszystko chrześcijańskie (z wyjątkiem Twoich wpisów o Miłościach „niespełnionych”), bardzo światowe… Zamiast się spierać – Miłości Wam życzę takiej, o jakiej nigdzie nie mogłyście wcześniej przeczytać 🙂

    Znów dałem się sprowokować 😦
    Ale cóż, jestem bohjan, jestem Wiateroholikiem, czytam od dwóch lat i czasem muszę odpisać 🙂

    • Jak zwykle jestem wdzięczna za komentarz 🙂 I wciąz pamiętam o mailu na którego nie odpisałam jak powinnam.
      Ale wracając do postu:
      Ad 1. Nie, nie chodziło mi o mściwośc, czy Boga jako ochroniarza. Uderzyła mnie ta opowieść (bo jest to prawdziwa historia, której niedawno wysłuchałam) jako obraz tego, jak bardzo ludzki duch nie znosi pustki. Kiedy diabłu uda się go oderwać od Boga, zły duch sączy swój jad dalej, póki całkiem nie zatruje serca. Widać tu bardzo ostro konsekwencje odwrócenia się od Boga. Prawie namacalnie.
      Ad 2. W maurycowej historii mysle, że punkt przeważenia nie jest w dziecku, tylko w chwili, kiedy podjęli decyzje, że ich uczucie jest ważniejsze od Boga. Od podjętych wobec Niego zobowiązań. Sama wole sytuacje klarowne, tzn. kiedy ksiądz jednak odchodzi i jednak wychowuje swoje dziecko. Ale tu trzeba być bardzo ostrożnym, bo każda historia jest inna.
      Ad 3. Napisz, bardzo chętnie przeczytam:)

      Pzodrawiam ciepło!

      • Owszem, blog na który się powołuję zaczął być pisany w momencie, gdy pani miała dylemat, bo poznała księdza, on potrzebował pocieszenia, więc zaczęli ze sobą „celebrować” (cała notka, jedna z pierwszych bodaj, jest temu poświęcona), on wówczas był jeszcze czynnym kapłanem, a ona chciała być żoną człowieka, który „wystąpi”. Dziecko pojawiło się niedawno i nie było powodem odejścia od kapłaństwa.

        Ja natomiast jestem zwolennikiem sytuacji, kiedy ksiądz pozostaje księdzem (ew. wraca do kapłaństwa, jeśli to możliwe), kobieta natomiast szuka sobie człowieka, z którym będzie mogła wziąć ślub katolicki (czyt. przyjąć sakrament), a który wychowa z nią jej dzieci w katolickiej wierze. Bo może być tak, że ksiądz bierze odpowiedzialność i pozostaje w tym związku. Ale czy dawałby swoim dzieciom świetny przykład katolickiego życia, gdyby wraz z mamusią nie przyjmował sakramentów? A jak by to wytłumaczył tymże dzieciom, gdyby zaczęły pytać?

      • Istnieje jeszcze możliwość starania się o dyspensę od przyrzeczenia celibatu. Co prawda Watykan niechętnie jej udziela, ale to jest droga do formalnego uporządkowania życia sakramentalnego. Oznacza to jednak rezygnację z możliwości sprawowania sakramentów przez takiego kapłana.

      • @ Maurycy

        Do licha 😉 Czy Ty jesteś zwolennikiem tego, żeby ojciec nie wychowywał własnego dziecka, tylko je porzucił w imię swego kapłaństwa w celibacie? Czy Ty proponujesz może jeszcze, by dziecko nie wiedziało, kto jest jego ojcem, albo wiedziało i wzrastało w tak złożonej sytuacji? Sakramenty (czyli Chrystus) ponad Miłość? I to jest katolicyzm? Przyznaję w swym grzesznym i ciemnym sercu, że dla mnie byłby to powód do solidnego zwątpienia – oj, solidnego…

        @ Ella
        Dzięki, Elu, za przytomny ratunek 🙂 Za nadziei trochę.
        Co do tych moich wpisów „o relacjach” i o Was, Dziewczynki :), to ja naprawdę mam tylko chaotyczne wrażenie i intuicję. Dziś byłem u Andalo i znalazłem tam trzy, bardzo dobre, inspirujące wpisy 🙂

      • To jest, jak widać, dość skomplikowany moralnie problem. Nie wiem czy są w jego wypadku jednoznaczne odpowiedzi. Owszem, optowałbym jednak raczej za powrotem do Chrystusa (obojga rodziców), aniżeli poświęcenia swej wieczności dla przebywania z dzieckiem. Ale jasnym wydaje się, że nie jest to jedyne rozwiązanie – i trudno mi powiedzieć, co byłoby lepsze. Nie należy znowu twierdzić, że powyższe przeciwstawienie oznacza Chrystus kontra Miłość. Chrystus nie występuje przeciw Miłości nigdy, bo Chrystus – jako Bóg – jest Miłością. Ale pamiętajmy, że nie da się zbudować prawdziwej miłości bez Chrystusa. I bez Chrystusa nie da się wychować spłodzonego w grzechu syna po katolicku… Sprawa jest skomplikowana i nadaje się do dłuższej dyskusji.

        Z Panią Elą zgadzam się co do dyspens, a z Watykanem – co do niechętnego udzielania. Jestem zwolennikiem ponoszenia konsekwencji za swoje czyny. Być może podły ze mnie człowiek… 🙂

  4. „Something in your eyes was so inviting,
    Something in you smile was so exciting,
    Something in my heart,
    Told me I must have you.”
    Frak Sinatra…Strangers In The Night…
    Lepiej zaspiewac ja sobie nie zatrzymujac sie. Można nabrać sie.
    Kazda wielka milosc jest pierwsza…Kazda nastepna, i nastepna, etc, etc…
    doo be doo bo doo…

      • No nie wiem, ja juz tak mam. Widze swiat jakby pomiedzy słowami i opisuje alegorycznie bo prawdy nie mozna wyrazić slowem, ona jest zawsze czyms wiecej niz slowo. To jakby rzeczywistość nieopisywalna. Aczkolwiek wyraziście pewna.I zadne slowo jej nie ograniczy do pojeć zamknietych, zbyt jednoznacznych, niezdolnych do wyrażenia i wyjasnienia czym jest zycie i milosc. To moze tylko muzyka…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s