Z głębokości błotnistej cysterny wołam do Ciebie, Panie. Wiem, że słyszysz mój głos! Wybrałeś mnie od łona mej matki, posłałeś, włożyłeś w moje usta swoje słowa i co? Tkwię w mule jednej z pustych cystern konającego w oblężeniu miasta. Twojego miasta!
Pochwyciłeś mnie jak orzeł ofiarę i mocno zacisnęły się na mnie Twoje szpony. Nie ma ucieczki. Unoszony przez Ciebie w przestworzach widzę ginące miasto, konających ludzi i spokojnie czekające za murami, jak sępy na padlinę, wojska. Odwróciłeś twarz od swojej umiłowanej i teraz widzę, jak dogorywa w pułapce. I wiem, że nie ma dla niej nadziei.
Zabroniłeś mi wziąć sobie żonę na znak tego, że odsunąłeś Jerozolimę. Ile razy przeklinałem dzień, w którym mnie powołałeś! To oni zgrzeszyli! Ci, którym niosłem twoje słowo! Czemu więc ja płacę za to cenę? Czemu mnie uczyniłeś znakiem? O, nieszczęsny, kto wpadnie w Twoje szpony! Kogo wezwiesz do bycia Twoim obrazem i głosem na ziemi! Nieszczęsny…
Nieszczęsny, bo nieszczęsna jest tęsknota oczekiwania na Twój głos, który przenika nerki i serce, rozpala wewnętrzny ogień i spala wszystko, co nie jest Tobą. Każe krzyczeć, choć krzyk w świecie pragnących śnić złudzenia posyła na pewną śmierć. Skazany na nią jednak nie umiera. Woła o pomstę, lecz w głębi serca pragnie pozostać niewysłuchany. Wszyscy tracą nadzieję, on kupuje ziemię pod domy i winnice. Dookoła wszyscy konają z głodu, jemu chleba i wody nie brakuje.
Trwa.
Trwam. Rozpięty jak klamra pomiędzy Tobą i Twoją umiłowaną.